środa, 24 czerwca 2015

Niektórzy lubią poezję.




Niektórzy-
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.


Lubią-
ale lubi się także rosół z makaronem,
lubi się komplementy i kolor niebieski,
lubi się stary szalik,
lubi się stawiać na swoim,
lubi sie głaskać psa.


Poezje-
tylko co to takiego poezja.
Niejedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy.

Wisława Szymborska - Niektórzy lubią poezję


Niektórzy lubią też siatkówkę. Niektórzy, więc nie wszyscy, ale w przeciwieństwie do poezji, większość wszystkich, nie mniejszość. Taki to już siatkarski kraj, zakochany po uszy w tym magicznym sporcie. Sporcie pozornie banalnym; ot boisko przedzielone na dwie połówki siatką o drobnych oczkach, jest też piłka i dwie drużyny, i gotowe, można grać.

Lubią. Ale lubię też truskawki i muzykę Flo, która gra mi w słuchawkach. Lubię OneRepublic i Imagine Dragons. Lubię niebieski i moje zielone oczy. Lubię lato i zimę. Lubię słońce i błękit nieba, i śnieżki - śnieżki też lubię. Lubię czytać i pisać bloga. Ale ponad tym wszystkim lubię siatkówkę. Znajduję ją w galaktycznym wymiarze lubienia. To już miłość?

No właśnie. Miłość. Miłość jest wtedy, gdy zawsze jesteś. Gdy wstajesz o 2 w nocy lub 6 rano i z półprzymkniętymi powiekami szukasz pilota od telewizora, by włączyć Polsat Sport i obudzić się komentarzem Swędro wprost z USA lub innej Japonii. 

Miłość jest wtedy, gdy wydajesz ostatnie oszczędności na bilet i nie ważne, że ta niebieska sukienka idealnie podkreśla Twoją figurę, współgra z barwą oczu, kolorem włosów i z czym tam jeszcze może. Nie. Bilet. Priorytet. Bo za kilka miesięcy Liga Światowa i musisz być w Łodzi/Gdańsku/Krakowie. 

Miłość jest wtedy, gdy wracasz do domu o 4 rano, po idealnym dniu we Wrocławiu podczas Mistrzostw Świata, śpisz 2 godzinki i idziesz do szkoły, by opowiedzieć wszystkim, że byłaś tam, widziałaś, wspierałaś, że mamy to i że siatkówka jest piękna. 

Miłość jest wtedy, gdy odliczasz dni do rozpoczęcia ligi/Ligi Mistrzów/sezonu reprezentacyjnego/ kolejnego meczu na hali. Gdy zakładasz kibicowską koszulkę, siadasz przed telewizorem/jedziesz na halę, ściskasz kciuki, czarujesz, śpiewasz, tańczysz, dopingujesz, klękasz, modlisz się, czujesz siatkarską magię w powietrzu, oddychasz spazmatycznie i wzdychasz z ulgą, wstrzymujesz oddech i obgryzasz paznokcie, płaczesz. Bo łzy to, jak lubię powtarzać, drogocenny wyznacznik miłości.

Bardzo możliwe, że miłość jest wtedy, gdy namawiasz wszystkich na Final Four, fazę grupową Ligi Mistrzów z Lube czy też klasyk w Pluslidze. Tak, to jest miłość. Bo Ci zależy, bo utożsamiasz się z barwami klubu/reprezentacji, bo ryzykujesz dla nich nocną przesiadkę w szczerym polu, przemoknięcie do suchej nitki (we Wrocławiu zawsze pada, zauważyliście?), czy ból gardła. 

Miłość jest wtedy, gdy trwasz nieprzerwanie. Nie zbaczasz na góry, które niespodziewanie wyrosły na Twojej kibicowskiej drodze, nie łamiesz się niepowodzeniami, nie poddajesz nawet po najdotkliwszej porażce. Ocierasz łzy i jesteś wciąż. Bo przecież niektórzy kochają siatkówkę.

Oto całe moje życie, tak się wychowałam. Bo 9 lat temu, w 2006 roku moje serce zabiło do siatkówki. Zauroczyło się, poczuło fantastyczne motylki, zakochało się po uszy, oświadczyło i żyje szczęśliwe u boku najwspanialszego sportu świata.

Cóż, niektórzy kochają siatkówkę.

piątek, 19 czerwca 2015

Istota challengu.



Dawno, dawno temu … A może wcale nie tak dawno? Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami … A może wcale nie tak daleko? Była sobie siatkówka bez systemu wideo weryfikacji. Sędziowie mieli jedną milionową sekundy, by dostrzec ugięty pod naporem piłki palec, muśnięcie siatki, przejście linii. Jeden moment, by zdecydować, kto, co i dlaczego źle zrobił. Jeden moment, by przyznać punkt prawidłowo. I chociaż zdarzały się skandaliczne decyzje, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że błędów było znacznie mniej, znacznie mniej niepotrzebnej nerwowości.

Rok 2012. Łódź. Atlas Arena tonie w morzu żółto-czarnych barw. Tie-break. W górze piłka na 15:15. Kibice już dawno wstali ze swoich miejsc, wstrzymują oddech, zaciskają kciuki, modlą się, czarują. Atakuje Michał Winiarski. Atakuje po bloku. Sędzia bloku nie zauważa. Przyznaje punkt Zenitowi i chce zakończyć mecz. Do słupka podbiega Mariusz Wlazły, kapitan i żąda challengu, który w 2012 roku przysługiwał sędziom tylko podczas piłek decydujących o losach seta/meczu. Sędzia odmawia. Kończy mecz. Zenit mistrzem. Atlas Arena i Skra tonie już tylko we łzach.

Rok 2015. Plusliga. Polacy mistrzami challengu (i Mistrzami Świata, wybaczcie, lubię to powtarzać). Dopracowany do perfekcji system wideo weryfikacji czuwa i obserwuje, obsługiwany przez fachowców najwyższych lotów. Kamerki najnowszych technologii patrzą niczym wielki brat, by naprawić niedoskonałości ludzkiego oka. A mimo to mamy nerwowość i dyskusje, przedłużające spotkania, nadające im charakter podwórkowych scysji. Zamiast skupić się na cudownym asie serwisowym debatujemy o bucie Conte i jednej siedmiomiliardowej centymetra tegoż buta, który przypadkiem mógł zahaczyć o linię. Nie zachwycamy się niesamowitym stylem gry bełchatowskiej Skry podczas ćwierćfinału z kędzierzyńską Zaksą, tylko szukamy na ekranie palców Uriarte, które zupełnie niechcący mogły drgnąć przy bloku. 

Kamerki niby takie sprytne, niby takie precyzyjne, niby takie wiarygodne, ale nam tej wiary w technikę brakuje, bo co chwila jakieś dywagacje; coś się nie zgadza, ktoś żąda powtórki, błąd był możliwy/niemożliwy, w ogóle to wszystko pic na wodę i fotomontaż, bo nie ma podglądu na telebimie (pozdrawiam trenera Kovaćia). 



Siatkówka to gra błędów, niesamowicie szybka gra błędów. A wygrywa ten, kto popełni ich mniej. Sędziowie potrzebują wspomagania, wielkiego brata, który uchroni ich przed krzywdzącą dla jednej ze stron decyzją. Mam jednak nieodzowne wrażenie, że troszkę się z challengem pogubiliśmy. Zatem quo vadis, wideo weryfikacjo?


środa, 10 czerwca 2015

4/4



Challenge accepted!

Nie wiem, jak oni to robią. Nie wiem, w którym genie mają zapisaną genialność, jak te aminokwasy się poukładały, że mistrzowskie zdolności idą w parze ze złotym sercem i umiejętnością wywoływania uśmiechu na twarzach kibiców. Nie wiem, jak oni to robią. Ale cieszę się, że są w formie. Malują mój (nasz) świat na biało i czerwono ;)


Polska 2 : 0 Iran

  • Nieprawdopodobne czytanie gry na siatce, a co za tym idzie rewelacyjne funkcjonowanie systemu blok-obrona, którego apogeum oglądaliśmy w tie-breaku drugiego meczu. Majstersztyk!
  • Team spirit, który na skrzydłach frunął do zwycięstwa, nawet jeśli musiał wznieść się na wyżyny swoich nieprzeciętnych umiejętności i przetrwać chwile grozy (patrz, drugi mecz)
  • Zati, najlepszy libero ever!
  • Bartek Kurek, którego nie poznaję. Serio. Regularny w zagrywce, świetnie zaaklimatyzował się na prawym skrzydle, bije od niego pozytywna energia. Pięknie, oby tak dalej!
  • Michał Kubiak, który jest fighterem nad fighterami i specjalistą od rozbrajania przeciwnika :D
  • Kłótnie pod siatką, Kovać versus System video-weryfikacji, czyli jaka tak naprawdę jest istota Challengu?
  • Mistrzowie tie-breaka, czyli 15:6, które na zawsze utkwi w mojej pamięci!



Myślałam, że bez Mariusza, Michała, Gumy i Igły to już nie będzie to samo. Myliłam się. Jest po prostu inaczej. Ale równie biało-czerwono w sercu :)

piątek, 5 czerwca 2015

#Czerwiec



Niby-miesiąc.

Niby ciepło, a gdy rano wychodzisz do swoich spraw lub wieczorem od nich wracasz, możesz zmarznąć.

Niby wakacje, a w szkole cięgle ostatnie poprawki.

Niby czekasz na wyjazd życia, a boisz się jak to będzie, czy wszystko się uda.

Niby dorosła, ale przecież 18 lat to jeszcze nie legitymacja dojrzałości, zresztą do urodzin został jeszcze miesiąc.



I tylko siatkówka nie jest „na niby”. Liga Światowa znów wkroczyła spektakularnymi krokami w nasze życie; znów rozpieszcza nasze oczy, czaruje elitarnym wdziękiem, kusi niezwykłością.



Polska 2 : 0 Rosja

Przed polsko-rosyjsko-ligo-światowym weekendem miałam dobre przeczucia. Intuicja podpowiadała mi, że może być pięknie. I było!

  • Niesamowity debiut Mateusza Bieńka
  • Legendarny „come back” Bartka Kurka
  • Siła równej czternastki
  • Spokój i „francuski nos” duetu trenerskiego.

Podoba mi się. Poproszę więcej! :)