Była ciepła, słoneczna niedziela. Lekki, orzeźwiający wiatr
rozwiewał mi włosy i kołysał wyobraźnię. W radiu śpiewała Zara Larsson…
Zaledwie trzy dni temu nasi siatkarze wywalczyli olimpijki
awans.
Dziś około 10:00 tokijska przygoda dobiegła końca.
J E S T E Ś M Y W R I
O !
Dopiero teraz dociera do mnie powaga sytuacji w jakiej się
znaleźliśmy. Zdobywanie olimpijskiej przepustki szło nam niezwykle mozolnie.
Rozpoczęliśmy jeszcze w 2015 roku, o ironio, w Japonii, tak dla nas przecież
magicznej. Dziesięć z jedenastu starć zakończonych zwycięstwem w tym morderczym
turnieju, którego imię Puchar Świata nie wystarczyło. W jednej chwili Rio było
na wyciągnięcie ręki, by za chwilę oddalić się z drwiącym, figlarnym uśmieszkiem
i majaczyć na horyzoncie niczym pustynny miraż.
Styczniowa batalia w Berlinie okazała się jeszcze bardziej
okrutna niż japoński wrzesień. Jedno miejsce, jedna przepustka. Jeden bilet.
Walka o każdy punkt, dramatyczne meczosy, wyszarpywane zwycięstwa. Biletu do
Rio nie wygraliśmy, ostatecznie i dość niespodziewanie, przepustkę olimpijską
pozyskał dla siebie nie kto inny jak … mistrzowie olimpijscy – Rosjanie.
Zagrali na nosie Francuzom identycznie jak Brazylijczykom podczas meczu
finałowego igrzysk w Londynie w 2012 roku. Panie Alekno, majstersztyk, jak
zwykle!
Nam przypadł w udziale „awans” do kwalifikacji interkontynentalnych.
Droga z Europy do Rio to droga przez … Tokio (mękę).
Historia zatoczyła koło, jak lubi powtarzać pan Tomasz Swędrowski. Kolejny
turniej, kolejni przeciwnicy do kolekcji, starzy znajomi z Berlina – Francuzi i
trzy przepustki. Zadanie zostało wykonane 2 czerwca 2016 roku. Operacja RIO się
udała, pacjent przeżył – nieco nachmurzona po pucharowych,
japońsko-wrześniowych wojażach mina zniknęła, ustąpiła miejsca niepohamowanej
radości, bo oto drogie Panie i drodzy Panowie, J E D Z I E M Y D O R
I O!
18/21 będzie nam się śnić po nocach, dobrze, że nie w
koszmarach.
Nie wiem co by było, gdyby nas w Rio zabrakło. Wyobrażam
sobie ogromne tytuły artykułów przeróżnych gazet łypiące groźnym okiem z półek
w salonach prasowych, szydzące, drwiące komentarze, falę krytyki i morze łez i
… i cieszę się, że nie muszę sobie tego wyobrażać!
Ta nieprawdopodobna skala
niesprawiedliwości przewyższa nawet moją, znaną i bujną, cwaniarę-wyobraźnię.
Siatkarzom dziękuję za kolejne pudełko z emocjami, jak
zawsze byliście obłędni!
A Panom u władz, gdzieś tam na niebie hierarchii, gdzie ja z
moimi stu sześćdziesięcioma centymetrami nie dosięgam, pragnę przesłać
pozdrowienia i powiadomić o „malutkim” paradoksie. Otóż, kiedy polscy siatkarze
– Mistrzowie Świata – rozgrywali kolejny turniej kwalifikacyjny, rezygnując z
dostania się kulturalnie przez drzwi i okna, rzucając wszystkie siły na tokijski
podkop ostatniej szansy, w Rio czekała już reprezentacja … E G I P T U.
Quo vadis, świecie siatkarskich przepisów?
#goPoland
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz