niedziela, 5 czerwca 2016

Z tokijskiego pamiętnika #2


Była ciepła, słoneczna niedziela. Lekki, orzeźwiający wiatr rozwiewał mi włosy i kołysał wyobraźnię. W radiu śpiewała Zara Larsson…
Zaledwie trzy dni temu nasi siatkarze wywalczyli olimpijki awans. 
Dziś około 10:00 tokijska przygoda dobiegła końca. 
J E S T E Ś M Y  W  R I O !

Dopiero teraz dociera do mnie powaga sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Zdobywanie olimpijskiej przepustki szło nam niezwykle mozolnie. Rozpoczęliśmy jeszcze w 2015 roku, o ironio, w Japonii, tak dla nas przecież magicznej. Dziesięć z jedenastu starć zakończonych zwycięstwem w tym morderczym turnieju, którego imię Puchar Świata nie wystarczyło. W jednej chwili Rio było na wyciągnięcie ręki, by za chwilę oddalić się z drwiącym, figlarnym uśmieszkiem i majaczyć na horyzoncie niczym pustynny miraż.


Styczniowa batalia w Berlinie okazała się jeszcze bardziej okrutna niż japoński wrzesień. Jedno miejsce, jedna przepustka. Jeden bilet. Walka o każdy punkt, dramatyczne meczosy, wyszarpywane zwycięstwa. Biletu do Rio nie wygraliśmy, ostatecznie i dość niespodziewanie, przepustkę olimpijską pozyskał dla siebie nie kto inny jak … mistrzowie olimpijscy – Rosjanie. Zagrali na nosie Francuzom identycznie jak Brazylijczykom podczas meczu finałowego igrzysk w Londynie w 2012 roku. Panie Alekno, majstersztyk, jak zwykle! 
Nam przypadł w udziale „awans” do kwalifikacji interkontynentalnych.


Droga z Europy do Rio to droga przez … Tokio (mękę). Historia zatoczyła koło, jak lubi powtarzać pan Tomasz Swędrowski. Kolejny turniej, kolejni przeciwnicy do kolekcji, starzy znajomi z Berlina – Francuzi i trzy przepustki. Zadanie zostało wykonane 2 czerwca 2016 roku. Operacja RIO się udała, pacjent przeżył – nieco nachmurzona po pucharowych, japońsko-wrześniowych wojażach mina zniknęła, ustąpiła miejsca niepohamowanej radości, bo oto drogie Panie i drodzy Panowie, J E D Z I E M Y  D O  R I O!

18/21 będzie nam się śnić po nocach, dobrze, że nie w koszmarach.
Nie wiem co by było, gdyby nas w Rio zabrakło. Wyobrażam sobie ogromne tytuły artykułów przeróżnych gazet łypiące groźnym okiem z półek w salonach prasowych, szydzące, drwiące komentarze, falę krytyki i morze łez i … i cieszę się, że nie muszę sobie tego wyobrażać! 
Ta nieprawdopodobna skala niesprawiedliwości przewyższa nawet moją, znaną i bujną, cwaniarę-wyobraźnię.


Siatkarzom dziękuję za kolejne pudełko z emocjami, jak zawsze byliście obłędni!
A Panom u władz, gdzieś tam na niebie hierarchii, gdzie ja z moimi stu sześćdziesięcioma centymetrami nie dosięgam, pragnę przesłać pozdrowienia i powiadomić o „malutkim” paradoksie. Otóż, kiedy polscy siatkarze – Mistrzowie Świata – rozgrywali kolejny turniej kwalifikacyjny, rezygnując z dostania się kulturalnie przez drzwi i okna, rzucając wszystkie siły na tokijski podkop ostatniej szansy, w Rio czekała już reprezentacja … E G I P T U.
Quo vadis, świecie siatkarskich przepisów?


#goPoland

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz