wtorek, 12 lipca 2016

Let's start the party!


DOSTAŁAM SIĘ NA STUDIA <3 Przepraszam, ale musiałam to wykrzyczeć! Uczucie, gdy spełniasz marzenia – coś niesamowitego!


Moje życie żyje zawrotnym tempem. Tyle się dzieje, że nie wszystko do mnie dociera. Unoszę się 10 centymetrów nad ziemią i uwielbiam ten błogostan. Tylko czasu na rolki mi brakuje, ale spokojnie, nadrobię! ;)

A co po sportowej stronie mocy? Nasi lekkoatleci pokazali światu, że są najlepsi! Suma medali lekkoatletycznego Euro wynosi 12 krążków. Słów mi brak! Chylę czoło, jesteście niesamowici! 

Zakończyło się Euro 2016. Ja, jako kompletny i niekompetentny laik, nie chciałabym silić się na eksperckie podsumowania, gdyż ekspertcy eksperci lepiej ode mnie wszystko wyliczą, sprawdzą i skomentują. Na dniach ukaże się Euro 2016 z mało profesjonalnego, ale snajperskiego punktu widzenia, już teraz serdecznie zapraszam! :)

A tymczasem już jutro zaczyna się Final Six Ligi Światowej w Krakowie! Siatkarska elita po raz kolejny zjechała do kraju nad Wisłą, by zachwycać biało-czerwoną, najlepszą na świecie publiczność siatkówką najwyższych lotów. Kciuki wypoczęte, koszulki przygotowane, gardła gotowe? Let’s start the party! Ja się czuję, moi drodzy jak VIP, gdyż moja Asia (moja, nie nasza, bo moja jest bardziej, mówicie co chcecie) uwaga, werble proszę! -> ZAWITA DO ARENY KRAKÓW. Zróbmy jej jakiś hałas, kochani! Myślę, że czekacie na jej relację równie niecierpliwie jak ja ;)

#blogger #na #siatkarskich #salonach

Oczekiwania, prognozowania, spekulacje? Nie, to nie w moim stylu. Z bijącym mocno biało-czerwonym sercem zasiądę w miarę możliwości (praca, no i umówmy się, kiedy ja niby meczos na siedząco oglądałam? Hahaha) przed telewizorem i ze wszystkich sił będę wspierać naszych siatkarzy! Zostawią na parkiecie całe swoje serducho i to mi w zupełności wystarczy, bo – niech sobie eksperci mówią co chcą – serducho do walki to więcej niż połowa sukcesu. Także moi drodzy siatkarze, czekam na ten wojowniczy ogień!

#goPoland




czwartek, 7 lipca 2016

#wakacje

Fajne te wakacje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak swobodnie. Wszechświat postanowił, że w końcu to moje nieskładne życie poukłada, puzzle znalazły swoje miejsce i stworzyły całkiem sympatyczną układankę. Wrodzony racjonalizm (no dobra, kogo ja oszukuje, żadna ze mnie realistka, chociaż, ostatnio, jakoś lepiej mi to wychodzi i już nie bujam w obłokach jak moja Ania Shirley), więc jeszcze raz. Nabyty cynizm (nabyty nie brzmi zbyt poetycko, ale czy cynizm może być poetycki? mój chyba może, hahaha). No więc dobrze, niech będzie nabyty cynizm. Tak oto, 'nabyty cynizm' podszeptuje, że po sielance zawsze się coś psuje, bo to tak oczywiste, jak prawo, w imię którego po burzy zawsze wychodzi słońce. Ale uciszam ten nieproszony głosik machnięciem ręki. Nawet jeśli nie zawsze będzie kolorowo (a nie ma co się łudzić, nie zawsze będzie), po prostu wstanę, otrzepię spodenki i pójdę dalej, jak radzi Kuba Błaszczykowski. W końcu w życiu musi nam być raz źle, a raz dobrze, bo jak jest za dobrze, to też nie dobrze (nie, to nie moja sentencja, chociaż idealnie w moim stylu, to niezastąpiony ksiądz Twardowski).


Tak więc egzystuję sobie wakacyjnie. Pracuję. Czekam na wyniki rekrutacji studenckiej. Słucham muzyki. Czytam książki. STOP. Ja je pochłaniam. Nadrabiam ten mój maturalny rok w plecy, więc jeśli ktoś ma coś godnego polecenia, to ja bardzo chętnie :)



Czekam też na Final Six, nie byłabym sobą gdybym nie czekała. Miło będzie zobaczyć naszych siatkarzy w akcji, już nie na wakacjach, a w meczu o stawkę. Spokojna jestem, o nic się nie martwię. Wróżyć z fusów nie zamierzam, wyników też nie obstawiam, faworyta nie mam, chcę dobrej siatkówki na wysokim poziomie. Niech to będzie prawdziwe siatkarskie święto, siatkarska uczta królów!


Chciałabym pisać regularnie. Ale nie jestem regularna. Jestem pomieszana i poplątana, jestem jak Michał Winiarski, jaram się czymś, a za chwilę zajmie mnie coś innego i jaram się już czymś innym. #krejzolka jak zwykłam być postrzegana. Ale lubię ten mój brak regularności, dzięki temu za mną tęsknicie, hahaha ;) 

A tak już całkiem poważnie, obiecuję nad sobą popracować. Jutro moje ostatnie naście i dotarło do mnie, że moje życie, a już zwłaszcza to bloggerskie, nie musi być arcydziełem. Musi być jedynie krejzolskie (ja tym słowem nową filozofię zbudowałam :D) I wiecie co? Jest właśnie takie. I to dzięki Wam :)







Bajo!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Dwa słowa : Łódzki dzień.


Zaczęło się jak zawsze spontanicznie! ;)
Myślałam nad tym wyjazdem od bardzo, bardzo, bardzo dawna. Namawiałam Martynkę, ale bezskutecznie, bo jak wiadomo, przyszli studenci teraz pracują, problemy z grafikiem, kiedy by tu wziąć wolne i jakby do tej Łodzi pojechać. Gdy już porzuciłam wszelką nadzieję, mama zażartowała, żeby zadzwonić do mojej kuzynki Magdy, czternastoletniej kibicki po uszy zakochanej w siatkówce (i sporcie ogólnie). Zaczęłam rozważać ten pomysł, a na drugi dzień wieczorem zadzwoniła ciocia, mama Magdy, z zapytaniem, czy przypadkiem nie jadę na meczos i nie chciałabym zostać nianią .. Jak widzicie, moi drodzy czytelnicy, marzenia naprawdę się spełniają :D

Wybieranie dnia, ogarnianie sektoru (jak dobrze wiecie, KOCHAM sektor G i tylko tam kupuję bilety, dlatego namawiałam Magdę na właśnie tą opcję, a że, nie chwaląc się, jestem urodzoną negocjatorką, udało mi się bez trudu ;) ), sprawdzanie pociągu i … telefon z pracy! W poniedziałek na 9. Szok i niedowierzanie, bo i w tej sprawie porzuciłam wszelkie nadzieje. I tak oto, moi drodzy czytelnicy, spełniło się kolejne marzenie. Można? Można! :D

Bilety? Są!
Koszulka z najlepszą 10 na świecie? Jest!
Głowa wypełniona pomysłami i serce pełne niepohamowanej, krejzolskiej radości? (nowe/stare ulubione słowo) Raczej nie inaczej!


W Łodzi byłyśmy coś koło 13, z dworca odebrali nas wujek i Piotrek – prywatnie mój kuzyn, a brat Magdy. Zjedliśmy pyszny obiad, zregenerowaliśmy siły i ruszyliśmy tramwajem pod halę. 

Jeśli miałabym zdefiniować „wsteczne odliczanie” to chyba właśnie jazda łódzkim tramwajem najpełniej je oddaje; nie potrafiłam skupić się na niczym, poza myśleniem o wejściu na halę, o tej atmosferze i ludziach, których tam zobaczę. Niesamowite uczucie, za którym tak tęskniłam!



Na hali byliśmy prawie pierwsi, a z nieskrywanym smutkiem musiałam stwierdzić, że i po nas zjawiło się niewiele osób. Co prawda nasz sektor był prawie pełny (sektor G rządzi, mówiłam!), to po drugiej stronie sali prawdziwe pustki. Jak nie trudno się domyśleć, wspieraliśmy Argentynę całym serduchem i przynieśliśmy jej szczęście! Chłopaki pokonali Rosjan 3:0 i sprawili nam prawdziwą niespodziewaną niespodziewankę ;) Moje kibicowskie serce pierwszy raz od dawna eksplodowało krejzolską radością!



Prawdziwe święto rozpoczęło się około godziny 19. Atlas Arena powoli się wypełniała i świeciła biało-czerwonym blaskiem. Wybrałam się więc pod bandy i zamieniłam w fotoreporterkę.


Rozgrzewka to coś, co kocham najbardziej. Wtedy czuję, że hala prawdziwie zaczyna oddychać meczowym powietrzem. Kibice leniwie wylewają się na trybuny niczym biało-czerwona lawa, a ja jestem pierwsza; widzę ich wszystkich i wiem, że za chwilkę połączymy siły w biało-czerwonym dopingu. 




Pojawiają się siatkarze; Marek Magiera wtajemnicza nas w tajniki kibicowskiej magii, a ja obserwuję rozruch. Na jego podstawie już wiem, kto jak się w danym dniu czuje i jakie obyczaje panują w danej ekipie, poznaję zespół z innej niż meczowa perspektywy i snuję domysły na temat charakteru danej drużyny. To moja godzina; jestem tylko ja i teamy tam na płycie boiska :)


Jeśli do tej pory myślałam, że kocham Francuzów, to grubo się myliłam! Już sobie wyobrażam, jak z wypiekami na twarzach i włosami stojącymi dęba wietrzycie sensację, ale niestety, moi drodzy czytelnicy, tym razem Was rozczaruję. Dopiero teraz wiem, co to znaczy miłość do nich! Tak pozytywnie naładowanej drużyny ze świecą szukać. Team spirit do wielokrotnej potęgi, razem już od rozgrzewki, z uśmiechami na ustach szykują się do kolejnej batalii i cieszą swoją obecnością, zarażając tą dawka pozytywnej energii wszystkich dookoła.

#teamyavbou


A za co kocham polską siatkówkę? Za to, że jest, po prostu, niesamowita. A skoro mowa jest źródłem nieporozumień, to oddaję głos tym, którzy byli razem ze mną w Atlas Arenie. Ten klimat, te emocje, ci ludzie … To trzeba przeżyć na własnej skórze!










Przegraliśmy, to fakt. Ale zrobiliśmy to razem, bo jesteśmy wielką siatkarską rodziną. A mojej radości, rzecz tak prozaiczna jak wynik, nie była w stanie zmącić. Bawiłam się CUDOWNIE! Miło było wrócić do domu :)


Nie martwię się o naszych siatkarzy, nie z takich tarapatów wychodzili. Liga Światowa w tym roku to trochę takie wakacje; bez presji wyniku i obaw o awans do finału. Forma ma przyjść na Igrzyska i ja głęboko wierzę, że właśnie tak się stanie. Nasi trenerzy mają nosa, nasi siatkarze charakter, a my? My jesteśmy najlepszymi kibicami na świecie! Dumni po zwycięstwie i wierni po porażce. Bo jak wyczytałam w Dżumie, nic w świecie nie jest warte, żeby człowiek odwrócił się od tego, co kocha.
#teamPoland


z dedykacją dla Asi :*



Dziękuję Madzi i Piotrkowi za super łódzki dzień (pozdrawiamy cheerleaderki, prawda, kuzynie? hahaha) a wujkowi za budującą gościnność. Zmęczona, po zaledwie trzech godzinach snu, wsiadłam do porannego pociągu relacji Łódź Kaliska – Kalisz i wróciłam do domciu, by zdążyć na 9 do pracy, stąd to opóźnienie z relacją. 


burżuazyjny ten pociąg mi się trafił :D




To była kolejna krejzolska przygoda, i jak zawsze - warto było!

PS : Blogger zepsuł mi jakość filmików, jak to się mówi, nie można mieć wszystkiego :(