piątek, 19 czerwca 2015

Istota challengu.



Dawno, dawno temu … A może wcale nie tak dawno? Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami … A może wcale nie tak daleko? Była sobie siatkówka bez systemu wideo weryfikacji. Sędziowie mieli jedną milionową sekundy, by dostrzec ugięty pod naporem piłki palec, muśnięcie siatki, przejście linii. Jeden moment, by zdecydować, kto, co i dlaczego źle zrobił. Jeden moment, by przyznać punkt prawidłowo. I chociaż zdarzały się skandaliczne decyzje, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że błędów było znacznie mniej, znacznie mniej niepotrzebnej nerwowości.

Rok 2012. Łódź. Atlas Arena tonie w morzu żółto-czarnych barw. Tie-break. W górze piłka na 15:15. Kibice już dawno wstali ze swoich miejsc, wstrzymują oddech, zaciskają kciuki, modlą się, czarują. Atakuje Michał Winiarski. Atakuje po bloku. Sędzia bloku nie zauważa. Przyznaje punkt Zenitowi i chce zakończyć mecz. Do słupka podbiega Mariusz Wlazły, kapitan i żąda challengu, który w 2012 roku przysługiwał sędziom tylko podczas piłek decydujących o losach seta/meczu. Sędzia odmawia. Kończy mecz. Zenit mistrzem. Atlas Arena i Skra tonie już tylko we łzach.

Rok 2015. Plusliga. Polacy mistrzami challengu (i Mistrzami Świata, wybaczcie, lubię to powtarzać). Dopracowany do perfekcji system wideo weryfikacji czuwa i obserwuje, obsługiwany przez fachowców najwyższych lotów. Kamerki najnowszych technologii patrzą niczym wielki brat, by naprawić niedoskonałości ludzkiego oka. A mimo to mamy nerwowość i dyskusje, przedłużające spotkania, nadające im charakter podwórkowych scysji. Zamiast skupić się na cudownym asie serwisowym debatujemy o bucie Conte i jednej siedmiomiliardowej centymetra tegoż buta, który przypadkiem mógł zahaczyć o linię. Nie zachwycamy się niesamowitym stylem gry bełchatowskiej Skry podczas ćwierćfinału z kędzierzyńską Zaksą, tylko szukamy na ekranie palców Uriarte, które zupełnie niechcący mogły drgnąć przy bloku. 

Kamerki niby takie sprytne, niby takie precyzyjne, niby takie wiarygodne, ale nam tej wiary w technikę brakuje, bo co chwila jakieś dywagacje; coś się nie zgadza, ktoś żąda powtórki, błąd był możliwy/niemożliwy, w ogóle to wszystko pic na wodę i fotomontaż, bo nie ma podglądu na telebimie (pozdrawiam trenera Kovaćia). 



Siatkówka to gra błędów, niesamowicie szybka gra błędów. A wygrywa ten, kto popełni ich mniej. Sędziowie potrzebują wspomagania, wielkiego brata, który uchroni ich przed krzywdzącą dla jednej ze stron decyzją. Mam jednak nieodzowne wrażenie, że troszkę się z challengem pogubiliśmy. Zatem quo vadis, wideo weryfikacjo?


1 komentarz:

  1. Siatkówka jest tak szybką grą, że ludzkie oko nie jest w stanie na żywo wszystkiego wychwycić. Sama czasem (np. po takich atakach czy zagrywkach naszego Mariusza) łapię się na tym, że nie zauważyłam piłki. Dlatego błędów sędziowskich nie da się (niestety) uniknąć. Wideo weryfikacja to super urządzenie, które dobrze wykorzystywane może znacznie pomóc panom na słupkach. Szkoda, że coraz częściej wprowadza niepotrzebne zamieszanie, zamiast pomagać...

    OdpowiedzUsuń